Jak wspomniałem w poprzednim poście, koniec jazdy na razie. Żeby dostać się do krzyżaka, należy rozebrać silnik. Więc Vespa znowu na cegłówkach.
Normalnie rozłożenie silnika powinno zabrać jeden dzień. A my babramy się z tym już prawie tydzień. Jeden z poprzednich właścicieli, niech mu ziemia ciężką będzie, remontował silnik chyba tylko przecinakiem i młotkiem, więc każdy etap rozbiórki kosztuje mnie jakieś dwa dni rzucania k...ew.
Koło magnesowe na przykład miało zjechany gwint i za chińskiego boga nie można było nakręcić do niego ściągacza. Dopiero przeszlifowanie początku gwintu w kole pomogło.
Wciąż walczę ze sprzęgłem. Najprawdopodobniej nie trzeba go demontować do rozdzielenia karterów, ale chcę przy okazji wymienić wszystkie simmeringi. Na razie poświęciłem na to dwa dni - i efektów brak.
Jedna ze śrub trzymających karter nie chce go opuścić. Kolejny zonk.
W międzyczasie udało się chociaż zdjąć łożyska z przedniego koła i simmering z koła tylnego. Chociaż tyle.
Zdjęć niestety nie robię (a przydały by się), bo zaraz jak wejdę do garażu to ręce mam po łokcie w smarach.
Każdego dnia wracając z garażu boję się, czy nie mam już walizek wystawionych na klatkę. Póki co moja najlepsza z żon jeszcze wykazuje cierpliwość, ciekawe jak długo. Wolałbym się nie przekonywać...
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz